Leczenie. Prosta sprawa. Jest ubytek, trzeba go wyczyścić i
wypełnić. To do roboty. Znieczulamy
pacjenta, chwytam za …………….. i czyścimy. Ale za co chwytamy? No właśnie. Mamy
do wyboru dwa rodzaje wiertarek, wolnoobrotową i turbinę (od czasu gabinetu
Bożeny Dykiel w filmie „Nic śmiesznego” nastąpił tu pewien postęp) albo
piaskarkę abrazyjną (wtedy pomijamy krok
pierwszy – znieczulenie). Wyczyściliśmy
więc wypełniamy. I tutaj chciałbym zatrzymać się na trochę dłużej.
Większość pacjentów ma świadomość istnienia materiałów światłoutwardzalnych. I
to im całkowicie wystarcza. Prosty wybór: amalgamat na NFZ albo wypełnienie
swiatłoutwardzalne. A to nie do końca tak wygląda. Istnieje mnóstwo rodzajów
wypełnień światłoutwardzalnych o przeróżnym zastosowaniu. Inne materiały powinny
być stosowane w zębach przednich a inne w tylnych (kompromis między estetyką a
wytrzymałością). Innymi odbudowujemy powierzchnie między zębami a innymi
powierzchnie żujące. Jeszcze inne (z
wypełniaczem z włókna szklanego) służą do wzmocnienia zęba wewnątrz ale nie
mogą kontaktować się z jamą ustną. Tak naprawdę najbardziej skuteczna odbudowa
dużego ubytku powinna być wykonana z trzech rodzaju materiału i żaden materiał
tzw. uniwersalny nawet nie zbliży się do tego standardu.
Kolejną kwestią jest
jakość materiału. Różnice w cenach (jakości) wahają się od kilku do ponad stu
złotych za jeden gram. Rynek zalany jest bardzo tanimi i bardzo słabej jakości
materiałami. Ale ciągle są to materiały „światłoutwardzalne”. Jak pacjent ma to
rozpoznać. W dłuższym okresie czasu, bez problemu. Różnice w estetyce ,
szczelności, gładkości tych materiałów po kilku miesiącach czy roku są ogromne.
Ale w trakcie wizyty czy bezpośrednio po to już bardzo trudne.